I Wędrówka do Serca Południowych Indii



Wędrówka jest stanem umysłu, permanentną gotowością do odkrywania i poszukiwania - wieczną młodością. Południowe Indie to kraina marzeń. Wędrując po niej odkrywamy na nowo siebie; to, czemu pozwoliliśmy częściowo, bo przecież nie do końca, obumrzeć. Każdy napotkany człowiek, roślina, zwierzę i nawet gleba tętnią wibracjami Serca. Budzą w nas pamięć, tęsknotę za utraconą wolnością i niewinnością. Nie sposób pozostać obojętnym, gdy odzyskujemy cząstkę samych siebie, płyniemy na fali wzruszenia i uniesienia.

Pierwsza grupowa Wędrówka do Serca Południowych Indii rozpoczęła się w lutym i trwała miesiąc. Objęła tereny znajdujące się na mapie poniżej linii Madrasu i Bangaluru. Na naszej trasie znalazły się obiekty turystyczne, jak i miejsca mało znane, leżące z dala od ubitych szlaków. Naszym celem było zestrojenie się z rytmem życia i Sercem tej krainy, aby zaczerpnąć inspirację do dalszego twórczego życia, aby wzmocnić się duchowo i fizycznie. Spotykaliśmy ludzi, odwiedzaliśmy starożytne świątynie (miejsca duchowej mocy), aśramy i miejsca pobytu dawnych lub żyjących joginów i mistrzów, sanktuaria dzikiej przyrody, muzea sztuki i pałace maharadżów. Jedliśmy ręką miejscowe specjały wprost z liścia bananowca, słuchaliśmy koncertów muzyki klasycznej, oddawaliśmy się masażom i terapiom ajurwedyjskim, odpoczywaliśmy w nadmorskich i górskich miejscowościach, poddawaliśmy się gorączce zakupów na bazarach i w magicznych sklepach. Mogliśmy szybko się przemieszczać i odwiedzać wiele miejsc dzięki autokarowi pozostającemu do naszej wyłącznej dyspozycji przez cały okres pobytu.Największym darem byli ludzie, zdrowi, ładni, wewnętrznie promienni i radośni.

Uśmiechający się spontanicznie, często i szczerze. Niezakłamani w swoich odruchach, emocjach i mowie ciała. Członkowie społeczeństwa, które od tysiącleci nie zaznało niszczących wojen i najazdów. Ludzkie istoty o spokojnym i naturalnym stosunku do życia i umierania. Pouczający był ich styl i szybkość podniesienia się po tsunami. Kontakt z nimi był odświeżający.






I. Jogini i mistrzowie

Południowe Indie słyną z niezliczonych mędrców i joginów, którzy pojawiając się w każdym pokoleniu przez tysiąclecia stworzyli niemal namacalny duchowy klimat. Niektórzy Tamilowie twierdzą, że ich cywilizacja ma 90 tysięcy lat i jest pozostałością Lemurii, kontynentu starszego od Atlantydy, zatopionego pod Oceanem Indyjskim. Najsłynniejszą grupą mędrców są siddhowie, "doskonałe istoty", żyjący w różnych czasach, często niemożliwych do ustalenia, tak jak żywoty budowniczych średniowiecznych katedr. Jednak na pewno żyli, bo świadczą o nich pozostawione dzieła. Jednym z takich siddhów (siddharów, cittarów) był Patańdżali, który ułożył jogę w spójny system w "Jogasutrach", najważniejszym dziele o jodze. Odwiedziliśmy świątynię tańczącego Siwy w Cidambaram, gdzie według legendy miało miejsce zstąpienie Patańdżalego na ziemię. Siddhowie stali poza społeczeństwem i ustanowionymi religiami, byli rewolucjonistami ducha odrzucającymi system kastowy, władzę kapłanów, składanie ofiar i puste obrzędy religijne. Uczyli bezpośrednich metod poznawania Rzeczywistości. Stworzyli ajurwedę (do dzisiaj południe jest jej twierdzą), ale też inny oryginalny system medycyny, siddha-vaidhyę (którego celem było znaczne przedłużanie życia i nieśmiertelność fizyczna). Tradycja głosi, że wielu siddhów żyło, a nawet nadal żyje przez setki i tysiące lat, aby pomagać ludzkości. Jeśli nawet trudno jest nam uwierzyć w te i inne dokonania siddhów, to powinniśmy pamiętać, że są one ciągłym źródłem natchnienia dla setek milionów Indusów.

Swami Ramalingam (Vallalar czyli Szczodrobliwy), największy poeta języka tamilskiego, który żył w XIX wieku, jest uważany za ostatniego z osiemnastu najbardziej znaczących siddhów. Jego ciało nie rzucało cienia, nie zostawiało śladów stóp, mimo wielu prób nie dawało się sfotografować - na zdjęciu było tylko ubranie. Jak inni siddhowie, był alchemikiem i przekształcał zwykłe metale w złoto oraz uzdrawiał beznadziejne przypadki. Po uzyskaniu od Boga nieśmiertelnego i odmłodzonego świetlistego ciała, żył w nim i pracował przez kilka lat, a w końcu poświęcił je dematerializując się publicznie, aby wejść we wszystkie żywe istoty i przyspieszyć ich rozwój.

Odwiedzamy w Vadalurze światynię światła oraz misję Swamiego Ramalingam, gdzie od stu kilkudziesięciu lat trwa karmienie chorych, głodnych i pielgrzymów. Ogień zapalony w kuchni przez Swamiego nie został nigdy zgaszony. Uczył on, że karmienie głodujących powinno być naszym podstawowym obowiązkiem i naczelną praktyką duchową. Swami rozwiązał problem własnego głodu - w ostatnich latach żył bez spożywania pokarmów, pił tylko wodę. Jedliśmy prosty posiłek siedząc wśród najbiedniejszych z biednych. Potem medytowaliśmy przed pokojem Swamiego, tym samym, w którym złożył ofiarę rozpraszając swoje nieśmiertelne ciało.

W niedalekim Pondiczeri odwiedzamy aśram i miejsce spoczynku słynnego myśliciela i jogina Aurobindo oraz jego uczennicy i następczyni, Francuzki zwanej Matką. Praca Aurobindo i Matki koncentrowała się na poszukiwaniu metod sprowadzenia elementu duchowego na poziom materii. Aurobindo osiągnął oświecenie w młodym wieku, jednak ciągle odczuwał niedosyt, chociaż tradycja indyjska określała jego duchowe doświadczenie jako szczytowe. Zakwestionował więc tradycję. Nie wystarczało mu, że uwolnił swoją duszę, chciał też "przebóstwić" ciało i nauczyć tego ludzi, sprowadzić "niebo" na ziemię. Ich praca jednak nie zgasła z chwilą opuszczenia ciała.

Kilkanaście kilometrów od aśramu zwiedzamy Auroville, eksperymentalne miasto budowane przez 2 tysiące ochotników pod auspicjami UNESCO na terenach wyłączonych z terytorium Indii, oparte na duchowych zasadach. Jego powstanie zainspirowała Matka: "Musi być takie miejsce na ziemi, którego żaden naród nie nazwie swoją własnością. Gdzie każdy człowiek dobrej woli, szczery w swoich dążeniach, będzie wolnym obywatelem globu, służącym tylko najwyższej prawdzie." Kilka godzin jazdy i jesteśmy w Tiruvannamalai u stóp Arunaczali, najświętszej góry południowych Indii. Nazywana jest czasem Górą Płomienia ze względu na święty ogień rozpalany na jej szczycie, symbolizujący duchowy żar. Indusi wierzą, że góra jest duchowym sercem świata.

U jej podnóża znajduje się wielka świątynia Siwy, a także aśram i miejsce spoczynku Śri Ramana Maharisziego, jednego z trzech najbardziej czczonych mędrców indyjskich ostatnich dwustu lat (pozostali dwaj to Sai Baba z Szirdi i Ramakryszna Paramahansa). Przekaz największych mistrzów jest zawsze poza- i ponadreligijny, niezwykle prosty i uniwersalny. Mahariszi uczył bez słów, w zupełnej ciszy, a jeśli już coś zalecał, to zaglądanie w siebie, badanie: "Kim jestem." Nie sposób zapomnieć wędrówki na górę do samotni, w której Mahariszi medytował przez wiele lat oraz niesamowitego spokoju przepełniającego aśram nawet kilkadziesiąt lat po opuszczeniu ciała przez mędrca. Szkoda, że nie było czasu, aby obejść górę na bosaka (kilkanaście kilometrów), co najlepiej jest zrobić podczas pełni księżyca w tłumie tysięcy pielgrzymów.

Jest też doniosły akcent polski. Góra Płomienia i nauki Maharishiego były podstawowymi inspiracjami w życiu Jerzego Grotowskiego, wielkiego reformatora teatru XX wieku, twórcy Teatru Laboratorium. W roku 1977 Grotowski zrealizował słynne parateatralne Przedsięwzięcie Góra, w którym miałem szczęście uczestniczyć. Odbyło się na górze Grodziec, łudząco podobnej kształtem i położeniem do Arunaczali; tam też palił się wielki ogień. Jerzy Grotowski zmarł w 1999 roku - jego wolą było, aby prochy zostały rozrzucone przez przyjaciół na Arunaczali. Spoczął tam, gdzie było jego serce - w duchowym sercu świata. Adyar, obecnie dzielnica Madrasu, było 70-100 lat temu miejscem jednego z najosobliwszych eksperymentów z dziedziny okultyzmu. Było nim podjęcie przez Towarzystwo Teozoficzne próby przygotowania człowieka, w którego mógłby wstąpić Budda (zapowiadał, że przyjdzie ponownie na świat po 2500 latach). Towarzystwo było założone przez ludzi Zachodu, miało swoją siedzibę w Adyar i duże wpływy na świecie - dziesiątki tysięcy członków wśród intelektualnych elit.

Jiddu Krishnamurti, chłopiec znaleziony na pobliskiej plaży, od dziecka był poddawany intensywnemu treningowi, wspierał go specjalnie utworzony zakon, aż wreszcie na zjeździe w Holandii nadszedł ten najważniejszy dzień. Tysiące delegatów, bezpośrednia transmisja przez radio. Krishnamurti wygłasza swoje słynne przemówienie. Oznajmia zaszokowanym wielbicielom, że rozwiązuje zakon, bo do Prawdy nie można dojść żadną drogą, metodą, religią, techniką ani przez wielbienie kogokolwiek. "Truth is the pathless land" (Prawda jest bezdrożną krainą). Jedni nie rozumieją tego przekazu i odchodzą, inni wierzą, że jednak Budda wcielił się w ciało młodego człowieka - w końcu głosił podobnie rewolucyjne prawdy. Przez sześćdziesiąt następnych lat do swojej śmierci w 1986 r. Krishnamurti spotyka się z ludźmi i przemawia (miałem szczęście słuchać go dwukrotnie). Słyszał o nim chyba każdy poszukiwacz duchowy naszych czasów. Krishnamurti co roku przybywa do Szwajcarii, gdzie mieszka w jednym domu z BKS Iyengarem. Ćwiczy asany pod jego okiem (chociaż twierdzi, że tylko dla zdrowia), przemawia do zebranych, a Iyengar prowadzi dla nich lekcje jogi. Jednym z gości jest Edward Stachura, który słucha Krishnamurtiego i rozmawia z nim sam na sam. Wynikiem tego jest "Fabula Rasa", książka uważana przez wielu za najpiękniejszą i najbardziej poruszającą w dorobku Steda.

Zwiedzamy egzotyczny ogród Towarzystwa Teozoficznego - kilkudziesięciohektarową zieloną enklawę w sercu metropolii. Rośnie tam największe drzewo banyanu na świecie, w którego cieniu odbywały się historyczne spotkania Towarzystwa. W ogrodzie biegają dzikie zwierzęta, rosną drzewa wyhodowane z gałązek lub nasion najświętszych drzew świata, stoją świątynie wszystkich religii, jest rozległa biblioteka i budynki w stylu kolonialnym, w których mieszkają sędziwi już członkowie Towarzystwa. Mieszkała tam Wanda Dynowska (Uma Devi), najsłynniejsza polska teozofka, całkowicie oddana idei zbliżenia Polski i Indii, znakomita tłumaczka i wydawca dzieł literatury indyjskiej w serii Biblioteki Polsko-Indyjskiej. Przez kilkadziesiąt lat książki te, przemycane do Polski w czasach komunistycznej cenzury, były niemal jedynym źródłem dostępu do duchowej kultury Indii.

W Indiach dużą wagę przywiązuje się do przebywania z żyjącymi mistrzami, chociaż możliwość oddziaływania opiekunów duchowych podobno nie zmniejsza się po śmierci. Odwiedziliśmy dwoje żyjących, najbardziej czczonych guru na południu Indii - Matę Amritanandamayi i Sathya Sai Babę.

Mata Amritanandamayi, zwana też Ammą (Matką), mieszka w swoim aśramie Amritapuri w stanie Kerala. Jest nazywana "hugging guru", ponieważ jej główna metoda uzdrawiania i przekazywania energii polega po prostu na przytuleniu. Objęła już 35 milionów ludzi na całym świecie. W aśramie przebywa z nią stale kilkanaście tysięcy osób. Amma prowadzi zakrojoną na szeroką skalę pracę charytatywną, zwłaszcza po tsunami (odbudowuje domy, opiekuje się sierotami...). Jej aśram stojący tuż przy brzegu morza został zalany przez fale, jednak nikt w nim nie ucierpiał. Starając się o darsian (widzenie) poznajemy troje Polaków mieszkających w aśramie od miesięcy i lat - wielka jest nasza wzajemna radość.

Stoi kolejka, ale w końcu nasza grupa pojedynczo podchodzi do Ammy. Niemal wszyscy głęboko przeżywają kontakt z osobą oświeconą - nawet niewierzący czują jakąś ulgę, większość płacze ze wzruszenia. Ktoś opowiada, że Amma zwróciła się do niego po polsku: "Moje kochane dziecko". Ta pięćdziesięciodwuletnia, promiennie uśmiechnięta kobieta, jest z pewnością duchową matką południowych Indii.

Któż nie słyszał o Sathya Sai Babie - kontrowersyjnym mistrzu uwielbianym przez miliony ludzi? Podaje się za wcielenie wielce czczonego Sai Baby z Szirdi (przeciwko temu protestują jego duchowi spadkobiercy). Ogłaszając się awatarem, zstąpieniem Boga na ziemię, i publicznie materializując różne przedmioty, osiągnął status trudno mieszczący się w kategoriach myślenia człowieka Zachodu. W ważnych sprawach radzą się go prezydenci i premierzy Indii. Prowadzi gigantyczną działalność charytatywną i edukacyjną.

Ostatnio nasilają się wątpliwości pod jego adresem; chcieliśmy jednak spotkać się z Babą, więc udaliśmy się w daleką podróż do położonej nieco na uboczu jego siedziby Puttaparthi. Doświadczenia grupy ze spotkania były bardzo różne - od zachwytu, poprzez obojętność, do irytacji. Ale czy w jeden dzień można zrozumieć fenomen Sai Baby?

2. Nadi-astrologia. Jeden z cudów Indii.

Jedziemy do Vaitheeshwarankoil, miasteczka astrologów, do którego po przepowiednie ściągają ludzie z całych Indii. Jest tam też świątynia Siwy w jednej ze swoich postaci jako lekarza - ciągną tam pielgrzymi szukający cudownych uzdrowień, z których słynie to miejsce. Czy przed tysiącami lat indyjscy wieszczowie wiedzieli o nas? Czy znali naszą datę i godzinę urodzenia i śmierci, imiona nasze i rodziców, nasze losy i choroby, dokładne cechy naszych bliskich? Tak twierdzą osławieni nadi-astrologowie południowych Indii, będący w posiadaniu starych tamilskich manuskryptów. Powiedzą nam to wszystko, jeśli złożymy odcisk kciuka - mężczyźni prawego, kobiety lewego - oraz odpowiemy "tak" lub "nie" na serię pytań, które mają wyłowić nas z grona ludzi o podobnym wyglądzie centralnej części kciuka.

"Nadi" znaczy "poszukiwanie", i odnosi się do osoby przychodzącej do astrologa, poszukującej wiedzy i porady o swoim życiu. Mówi się, że starożytni mędrcy poprzez niezwykłe zdolności medytacji byli w stanie poznać losy wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek żyli, żyją i żyć będą. Ale czasem słyszy się, że nie wszyscy ludzie mają swój "liść" (nawiązanie do formy zapisu na liściach palmowych). Mają je tylko ci, z którymi mędrcy mieli kontakt w przeszłości i postanowili im pomóc wiedząc, że osoby te zgłoszą się o pomoc w trudnych chwilach swojego życia. Nie ma znaczenia czy ktoś mieszka w Indiach, czy poza nimi. Napisane jest, że taka osoba sama zgłosi się w konkretnym czasie. Dlatego nadi-astrologowie, w przeciwieństwie do innych, nie reklamują się. Zajmują się tym nieliczne rodziny, dla których jest to sztuką przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Wiedza jest spisana w starym poetyckim języku tamilskim, którego dzisiaj prawie nikt nie rozumie. Trening jest wieloletni i wymaga prowadzenia czystego życia (trening etyczny), aby interpretacja manuskryptów nie została zabarwiona osobistymi pragnieniami i uprzedzeniami astrologa. Po złożenia przez nas na kartce papieru odcisku kciuka umaczanego w tuszu, astrolog znika za drzwiami na dłuższy czas. Z obszernej biblioteki przynosi kilka podobnych do siebie "liści"; na jednym z nich jest opis naszego życia. Następuje seria pytań, np. "czy twoi rodzice żyją", aż w końcu, poprzez eliminację, astrolog wyłuskuje nas z konstelacji podobnych istot we wszechświecie. Czasem pyta o datę urodzenia, czasem nie. Najczęściej sam mówi nam nasze imię, imię matki i ojca, podaje dokładną minutę urodzenia. Słowiańskie imiona są wymawiane ze zdumiewającą precyzją. Potem następuje przepowiednia pozostałej części naszego życia - w wersji krótszej ogólnej lub dłuższej, zawierającej kilkanaście dziedzin (również poprzednie wcielenia). Następują rady jak się ustrzec niebezpieczeństw i wyeliminować niekorzystne efekty złych czynów dokonanych przez nas w przeszłości, które powodują trudności w obecnej chwili.

Sam kiedyś udałem się na "poszukiwanie" do nadi-astrologa, byłem też świadkiem (jako tłumacz) przepowiedni dla sześciu osób z naszej grupy. Nie sposób nie być pod ogromnym wrażeniem precyzji i przenikliwości tej sztuki. W wielu przypadkach astrolog mówił rzeczy porażające trafnością i szczerością. Cała przepowiednia zapisywana jest na taśmie magnetofonowej, którą zabiera się ze sobą do domu. Z rzeczy przepowiedzianych mi w styczniu 2004 r. wszystko do tej pory spełniło się. Nie wszystkie osoby z naszej grupy były równie zadowolone.

Mój racjonalny umysł buntował się. Znam osoby, które bez większego trudu potrafią czytać w myślach, ale nie uważam tego za wielkie osiągnięcie, gdyż często nie potrafią one odróżnić myśli i emocji drugiego człowieka od własnych, nie mówiąc o trafnym przepowiadaniu przyszłości. Poprosiłem więc znajomego Indusa, trzeźwego racjonalistę-biznesmena, aby zajrzał do manuskryptu trzymanego w rękach przez astrologa i zobaczył, czy rzeczywiście jest tam napisane moje imię. I było, wraz z imionami matki i ojca. Czyżbyśmy mieli do czynienia z genialną, obiektywną nauką, o której budowie nie mamy bladego pojęcia? Co by się stało, gdyby Amerykanie, Chińczycy lub Rosjanie weszli w jej posiadanie?

3. Świątynie Pięciu Żywiołów i inne miejsca.

Ziemia, woda, ogień, powietrze i eter. Na-Ma-Si-Wa-Ja. Z tych elementów podobno składamy się my sami, jak też wszystko, co istnieje w stworzeniu - zarówno materia, jak umysł. Praktyka jogi ma na celu zdobycie panowania nad nimi w nas samych; jest to równoznaczne z oświeceniem. W Indiach jest pięć monumentalnych świątyń poświęconych żywiołom. Są to świątynie Siwy, uważanego tu za opiekuna joginów (a jedną z najsłynniejszych mantr jest OM NAMASIWAJA).

Nikt z naszej grupy nie był hinduistą. Nie chodziło nam o odprawianie kultu religijnego. świątynie południowoindyjskie są przykładami architektury porównywalnej wielkością i artyzmem z największymi osiągnięciami Egiptu, Grecji, Rzymu i średniowiecznej Europy (katedry). Są też skarbnicami zaklętej w nich duchowej energii twórców i milionów pielgrzymów modlących się w nich przez tysiące lat. świątynie stawiano w miejscach o szczególnym "promieniowaniu" i według zasad sthapathya-vedy, starożytnej indyjskiej sztuki architektury (trochę podobnej do feng-szui). Każda średnio wrażliwa osoba, która pobędzie w świątyni, wkrótce poczuje jej wibrację, uspokoi się i doładuje energetycznie.

Świątynie żywiołów: w Kanchipuram (ziemia), Trichy (woda), Tiruvannamalai (ogień), Kalahasti (powietrze) i Chidambaram (eter) - to jedne z najbardziej inspirujących miejsc naszej Wędrówki.

W Tamil Nadu można też odbyć pielgrzymkę szlakiem dziewięciu astrologicznych planet. To też świątynie Siwy, w których wierni modlą się, aby odwrócić szkodliwy wpływ wywierany w ich życiu przez daną planetę. Astrologia ma bardzo duże znaczenie w Indiach, a horoskop robi się dziecku przy urodzeniu.

W stanie Tamil Nadu przykłady cudownej architektury sakralnej występują niemal na każdym kroku. Wieżyce (gopuramy) świątyń, dochodzące do 70 m wysokości i udekorowane tysiącami rzeźb, są typowym elementem krajobrazu (właśnie na nich mistrz Iyengar podpatrywał wyrzeźbione bóstwa w pozycjach jogi, aby dowiedzieć się, jak należy je wykonywać). To wynik długiego panowania królewskich dynastii, które opiekowały się sztuką, oraz braku niszczących, zwłaszcza muzułmańskich najazdów, które dotknęły północ Indii. Do największych "faworytów" uczestników Wędrówki należał zespół wielkich świątyń (zabytki klasy zerowej, na liście światowego dziedzictwa UNESCO) w Darasuram, Gangaikondacholapuram i Thanjavur, a także słynna świątynia Minakshi (małżonki Siwy) w Madurai.

Dla wielu osób wielkim przeżyciem był pobyt w katolickiej Katedrze św. Tomasza w Madrasie, gdzie jakoby spoczywają doczesne szczątki jednego z Apostołów. Mało kto wiedział, że prawdopodobnie "niewierny" Tomasz rozpowszechnił nauki Jezusa w Indiach. Gdy Vasco da Gama wylądował w Kerali, był zdumiony widokiem licznych kościołów, których wierni nie przyjmowali zwierzchnictwa papieża. Do tej pory, pomimo katolickiej i protestanckiej działalności misjonarskiej, Kościół stworzony przez św. Tomasza jest najliczniejszą chrześcijańską wspólnotą w stanie Kerala.

Na południu Indii nie ma praktycznie śladów materialnych buddyzmu, za to jest wiele czynnych świątyń dżinijskich. Zdumiewające jest to, że jak nigdzie, na południu dżinizm był panującą religią, i to przez kilkaset lat w pierwszym tysiącleciu n.e. Niezapomniana była wizyta w świątyni na wzgórzu w Śravanabelagoli ze słynnym, największym na świecie monolitycznym posągiem nagiego Gomateśwary (jednego z bohaterów dżinizmu). A pobyt i wieczorna praktyka asan w świątyni Virabhadry (praktykujący jogę Iyengara wiedzą o kogo chodzi), we wsi Lepakshi, były dla wielu najbardziej niezapomnianym punktem Wędrówki. Ze świeckich budowli nie sposób pominąć pałaców w Padmanabhapuram i Mysore, które pozwoliły nam zrozumieć, dlaczego słowo "maharadża" powszechnie kojarzy się z bajkowym przepychem i brakiem jakichkolwiek zahamowań w wydawaniu pieniędzy.

4. Wypoczynek w górach i nad morzem. Uroki przyrody.

Południowe Indie na ogół nie kojarzą się z górami, a przecież one tam są, dochodzące do 2700 m wysokości. "Górskie stacje" to brytyjski sposób na przetrwanie obezwładniających letnich upałów. Gdy od kwietnia do czerwca na równinach powietrze nagrzewa się do pięćdziesięciu stopni, a wtedy w zasnutych "angielską" mgłą górach, jest co najmniej dwadzieścia kresek mniej. Umieszczano tam więc szpitale i sanatoria dla urzędników i żołnierzy kolonialnej armii. W drodze do Kodaikanal wspinamy się malowniczymi serpentynami przekraczając kolejne strefy przyrodnicze. Po drodze mijamy stada małp, wodospady i ludzi coraz bardziej otulonych od stóp do głów wełnianymi swetrami i szalami (cóż, jest mróz, plus 20 stopni Celsjusza). Kodaikanal jest dzisiaj typową indyjską miejscowością turystyczną z zachowanym, w pewnym stopniu, kolonialnym klimatem. Stamtąd wyruszamy na pieszą górską wędrówkę po pachnących olejkiem eukaliptusowych lasach i zapierających dech w piersiach zboczach i urwiskach, z których rozpościera się nieprawdopodobny widok. W Kodaikanal i innych górskich stacjach nowożeńcy z całych Indii spędzają miodowy miesiąc.

Thekkady (Periyar) to miasteczko w Kardamonowych Wzgórzach, rejonie produkcji herbaty, kawy i egzotycznych przypraw, słynące także z górskiego sztucznego jeziora na terenie rezerwatu. Zwiedzamy plantację przypraw, ze zdumieniem przyglądając się, na jakich zaskakujących z wyglądu roślinach rosną popularne przyprawy z naszego stołu: goździki, pieprz, kardamon, cynamon, wanilia... O cudownym świeżym poranku wypływamy statkiem na jezioro i z jego pokładu bezpiecznie obserwujemy dzikie zwierzęta. Jezioro zostało stworzone 100 lat temu przez Anglików, a do dziś z jego dna malowniczo wystają kikuty zalanych drzew. W Ooty, królowej górskich stacji, mieszkamy w hotelu najwyżej położonym na południu Indii i podziwiamy rozległy ogród botaniczny. Kerala to setki kilometrów cudownych piaszczystych plaż wśród palm kokosowych. Ich królową jest Kovalam, jednak niekontrolowany rozwój infrastruktury w dużym stopniu zakłócił pierwotną, harmonijną koegzystencję turystów i rybackiej wsi.Poszukujący spokoju przenieśli się do Varkali, lecz za nimi już pospieszyli budowniczowie hoteli, restauracji i sklepów z pamiątkami. Mimo to, Kovalam i Varkala są nadal tropikalnym rajem.Można tam zażywać rozkoszy morza, słońca, jedzenia, poddawać się ajurwedyjskim masażom lub szałowi zakupów, a nawet zapisać na zajęcia jogi.

Odbywamy spływ lokalnym promem przez "backwaters" - przybrzeżne i śródlądowe jeziora i laguny w przyjaznym stanie Kerala, zamieszkałym przez stosunkowo zamożnych i szczęśliwych ludzi, wyznających różne wiary. Stan Kerala i miasto Kalkuta to jedyne miejsca na świecie, gdzie partia komunistyczna doszła do władzy w wolnych wyborach i oddała władzę po przegranych wyborach. W porcie Cochin zwiedzamy stare miasto i dawną dzielnicę żydowską, podobną w klimacie do Kazimierza nad Wisłą.

Również stan Tamil Nadu ma swoją plażę w Mahabalipuram (Mamallapuram), miasteczku słynącym z wykutych w skale rzeźb i świątyń pochodzących z VII - VIII wieku n.e.Zabytki Mahabalipuram są na liście światowego dziedzictwa UNESCO (w Polsce mamy ich 11, w całych Indiach jest 14). Na potrzeby turystów i pielgrzymów przywrócono do życia dawną sztukę kamieniarską i obecnie w miasteczku wszędzie rozlega się stukot młotków. Najpiękniejszą zachowaną świątynią jest Shore Temple (Nadbrzeżna Świątynia lub Pagoda), jak głosi legenda, jedna z siedmiu pierwotnych pagod; pozostałe sześć ma znajdować się na dnie morza.Gdy tuż przed uderzeniem tsunami wody cofnęły się daleko, podobno można było zobaczyć pozostałe świątynie. Niedawno brytyjska archeologiczna wyprawa płetwonurków odkryła tu kilka kilometrów zatopionych ruin, co zgadza się z przekazem historycznym, że Mahabalipuram było kiedyś ogromnym portem morskim.

5. Robienie zakupów.

Przyjemność kupowania w "magicznych sklepach" zawładnęła wieloma uczestnikami Wędrówki, których większość stanowiły kobiety. Indie mają nieskończenie wiele do zaoferowania Paniom pod względem atmosfery kupowania, oferty, niskich cen i, co w szczęśliwym dochodzeniu do transakcji ma też znaczenie - przystojnych sprzedawców znających tajniki handlu. Codziennie rosły rozmiary bagażu, tak że pod koniec autokar z trudem wjeżdżał pod górę. Kupowanie było źródłem satysfakcji, okazją do poznawania klimatu i zwyczajów kraju.



6. Zakończenie.

Wędrówka do Serca Południowych Indii zakończyła się wielkim sukcesem. Głęboko i trwale zmieniła każdego z uczestników. Jej wewnętrzne efekty są nadal odkrywane. Tak wiele nam dała święta indyjska ziemia, stając się źródłem inspiracji do dalszego twórczego życia!











Sławomir Bubicz

Zdjęcia w artykule są autorstwa uczestników Wędrówki: Hani Balcerzak, Krysi Białowolskiej, Sławka Bubicza, Eli Górskiej, Małgosi Michałkow, Magdy Opic i Magdy Umer.